Optyczny kataklizm, tak zdarza mi się nazywać dzieła Wojciecha Fangora. Odczuwam jednak w tym kataklizmie pewną przyjemność, kiedy po dłuższej chwili wpatrywania się w płynne przejścia kolorystyczne, moje źrenice zaczynają pulsować.

Twórczość i dzieła Fangora darzę szczególnym uczuciem. Jednak warto nadmienić, że prócz sławnych dzieł op-artu, malarz podczas swej artystycznej drogi niejednokrotnie wchodził na szlak dziedzin niezwiązanych z malarstwem. Wielowarstwowa twórczość swój początek miała w szkole realizmu socjalistycznego. Fangor, jak sam przyznawał, jako młody twórca w nowym systemie widział
nadzieję, która miała podnieść kraj z powojennych zgliszczy. Jednak nie uznałbym dzieł z tego okresu za sztandarowe i charakterystyczne dla Socrealizmu. Obrazy jak „Postaci” czy „Matka Koreanka” przepełnione są delikatnością, a stylistyką nawiązują do dzieł francuskiego realizmu. Można w nich doszukać się analogii
z dziełami Courbet’a, a wielu krytyków sztuki widzi w nich również odniesienie do twórczości Chełmońskiego. Na przestrzeni tego czasu zajmował się również tworzeniem plakatów o tematyce politycznej, społecznej i kulturalnej, będąc współtwórcą polskiej szkoły plakatu. W Twórczości Fangora da się również odczuć jego zamiłowanie do architektury. Prywatnie przyjaźnił się z wybitnym architektem,
wizjonerem fińskiego pochodzenia - Oskarem Hansenem, wraz z którym kreował nowe podejście do przestrzeni publicznej. W okresie tym zaprojektował m.in. mozaiki znajdujące się na dworcu Warszawa-Śródmieście. Realizacja ta jest z pewnością dowodem na odpowiedzialne traktowanie przestrzeni miejskiej, jakiego obecnie niestety brakuje na ulicach polskich miast. U schyłku swego życia Fangor
podjął się współpracy z władzami Warszawy przy tworzeniu drugiej linii metra. Ponownie zaprojektował mozaiki na peronach, jak w przypadku wcześniej wspomnianych projektów. Jednak tym razem pomysł skupił się wokół charakterystycznej typografii z nazwami stacji metra, pochylonej w kierunku jazdy. Pomimo wielu nieporozumień z wykonawcami, ostatecznie udało się odtworzyć projekt według zamysłu twórcy.
Postać Fangora jak i wielkość jego dorobku artystycznego warto ocenić przez pryzmat małych projektów, których niejednokrotnie podejmował się u schyłku swego życia. W filmie dokumentalnym poświęconym jego twórczości „Zostaną obrazy” (reż. Andrzej Sapija) z wielką pasją opowiadał o tworzeniu scenografii do dziecięcych jasełek w lokalnym kościele. Były to skromne projekty, wymagające jednak dużego nakładu pracy, której mimo towarzyszących mu dysfunkcji ruchowych, podejmował się z wielkim zapałem.

Bezliniowe obłe kształty oraz często agresywna gra kolorów to najbardziej charakterystyczne elementy w optycznym malarstwie Fangora. Przestrzenności form nadawała płynność barwna, a tonalne przejścia między kolorami osiągały efekt, dzięki któremu widz mógł odnieść wrażenie iluzji ruchu jak i często pulsującego złudzenia. Stworzenie wibrujących oraz nieuchwytnych przejść z jednej formy
w drugą, wynikało z przekonania Fangora, że obraz ma za zadanie „emanować swą powierzchnią na zewnątrz.” Taki efekt uzyskiwał dzięki opanowanej do perfekcji technice sfumato, czyli łagodnym i płynnym przejściom między kolorami. Technika ta była charakterystyczna dla okresu twórczości renesansowych mistrzów. Zauważyć ją można choćby w obrazach Leonarda Da Vinci, gdzie tonalne przejścia podkreślały perspektywiczną głębię. Jednak sposób nanoszenia koloru przez Fangora przynosił
odwrotny efekt, który sprawiał wrażenie, że obraz wybija się poza ramy. 1958 roku w Salonie Nowej Kultury w Warszawie wspólnie ze Stanisławem Zamecznikiem otworzył wystawę „Studium przestrzeni” pierwszą w historii polskiej sztuki malarską instalację przestrzenną. Fangor wyeksponował 20 obrazów w różnych formatach, namalowanych w stylu op-art. Tylko cztery dzieła spośród zbioru prac, zostały wyeksponowane na ścianach galerii. Większość z nich rozmieścił na specjalnie przygotowanych sztalugach.
Widz, wybierając drogę „zwiedzania”, stawał się współtwórcą dzieła. Fangor wspominał po latach, że obraz optyczny został przez niego odkryty przez przypadek. Pierwotnie na płótnach oprócz figur geometrycznych o niewyraźnych konturach miały się znaleźć elementy figuratywne. Jednak gdy artysta namalował abstrakcyjne tło, odkrył, że te niewyraźne figury oddziałują na przestrzeń przed obrazem.
Chociaż efekt ten był dziełem przypadku, w twórczości Fangora doszukać można się odniesień do jego największej pasji - astronomii, która nie została nigdy uwzględniona w katalogach wystaw, bądź oficjalnej biografii. Pasja ta narodziła się bardzo wcześnie, kiedy jako dwunastoletni chłopiec w szkolnej książce ujrzał zdjęcie powiększonego obrazu księżyca. Widok ten wywarł na nim tak ogromne wrażenie, że postanowił zagłębić się w temat obserwacji ciał niebieskich. W jednej
z warszawskich księgarni zakupił broszurę pt. „luneta astronomiczna” na podstawie której sam zbudował swój pierwszy przyrząd do obserwacji gwiazd. Pasja ta nigdy nie przeminęła. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, w swojej pracowni w Summit własnoręcznie zbudował obserwatorium astronomiczne. Jego zamiłowania
doastronomii nie da się rozdzielić od malarstwa, które tworzył. Oddalanie obserwowanych obiektów w soczewce teleskopów sprawiało, że gubiły one ostrość
i przybierały odmienne kształty – efekt jaki terazmożemy podziwiać w wielu
pracach Fangora.

Fangor bez wątpienia jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich artystów na świecie. Jego malarstwo obok rzeźb Abakanowicz czy asamblaży Kantora uzyskało największy rozgłos i było szeroko komentowane przez lata w artystycznym świecie. Sławę zyskał m.in podczas zbiorowej wystawy “The Responsive Eye”
w galerii MoMA w 1965, kiedy jego prace wyeksponowano obok prac Victora Vasarely’ego, czy Bridget Riley - prekursorów sztuki optycznej. Można uznać, że po tym wydarzeniu Fangor stał się częścią artystycznych wyżyn Nowego Jorku ówczesnych czasów. W listopadzie 2018 roku, jego obraz „M 39” został wylicytowany za największą na rynku polskim kwotę 4,72 mln złotych, ustanawiając tym samym nowy rekord, który został pobity niespełna dwa tygodnie później, kiedy to anonimowy kolekcjoner zapłacił za grupę jego pięciu obrazów ponad 7 mln złotych.
Kamil Kmieck