
J.Wise debiutuje dziś ze swoją pierwszą solową płytą "Stories". Jednak jego charakterystyczny, głęboki wokal może być Wam już dobrze znany, jest bowiem współzałożycielem i frontmentem zespołu The Suns. Choć solowe projekty tworzył od zawsze, to właśnie teraz nastał moment na podzielenie się osobistymi opowieściami muzycznymi ze światem. Pochodzi z Poznania, ale wiele lat młodości spędził w Wielkiej Brytanii, gdzie zajmował się sztukami plastycznymi. Po powrocie do Polski skupił się na muzyce, czego efekty możemy odsłuchać już dziś. Z tej okazji zamieniliśmy kilka zdań o historiach, słowach, twórczości i życiu.
W stosunkowo młodym wieku, bo mając szesnaście lat, wyprowadziłeś się do Wielkiej Brytanii i tam spędziłeś cały okres swojej edukacji. Jak odnalazłeś się w innym miejscu, nowej kulturze? Uważasz, że ten wyjazd wpłynął na to, gdzie teraz się znajdujesz?
Od samego początku zostałem bardzo dobrze przyjęty przez swoich rówieśników. Większość z nas była w podobnej sytuacji, więc wszyscy musieliśmy się w niej odnaleźć i dostosować do niej. Bardzo szybko udało mi się nawiązać też kontakt poprzez sport, gdyż od pierwszych dni stałem się ważnym ogniwem w naszej drużynie piłkarskiej, co, w porównaniu do innych rówieśników, dosyć szybko i płynnie pozwoliło mi zyskać sobie sympatię otoczenia. Jeżeli chodzi o kulturę i jej wpływ, to jest on oczywisty. Anglia mnie wychowała i przyjęła jak swojego. Będę zawsze za to wdzięczny. Ten wyjazd ukształtował mnie jako człowieka i artystę. Mimo, że nie zdecydowałem się na obywatelstwo, to czuję się wyspiarzem.
Aktualnie mieszkasz i tworzysz w Polsce. Dlaczego właśnie tutaj postanowiłeś wydać album?
Pierwsza część tego pytania jest też na nie odpowiedzią. Postanowiłem wydać album w Polsce przez to, że tu mieszkam i tworzę. Niewykonalne byłoby mi promować muzykę w UK będąc w Warszawie.

Jesteś współzałożycielem i frontmenem grupy The Suns, a oprócz tego postanowiłeś spróbować swoich sił w pojedynkę. Dlaczego zdecydowałeś się na karierę solową, co Cię do tego skłoniło?
Solowe projekty tworzyłem tak naprawdę przez cały czas. Wcześniej wydawałam muzykę pod innym pseudonimem, ale pozwolisz, że to zostanie moją tajemnicą. Moje zapędy muzyczne nie do końca pasują do mocniejszego rockowego, bluesowego grania The Suns, więc siłą rzeczy pisałem i tworzyłem też na własne konto. Z wiadomych względów ostatni czas byłem skupiony na solowym projekcie, ale muszę przyznać, że bardzo się stęskniłem za wspólnym graniem z chłopakami, więc zapewne niedługo stworzymy coś wspólnie.
Zatem Twój solowy projekt nie wykluczył współpracy z zespołem. Jak łączysz te dwie role?
Niestety ostatnio ta współpraca polegała na przygotowywaniu się do grania wspólnych koncertów, gdyż mieliśmy występować jako J.Wise & The Suns, ale wiem, że panowie mają bardzo dużo dobrego materiału, nad którym, mam nadzieję, będziemy pracować w niedalekiej przyszłości.
Cała płyta jest oparta na prawdziwych historiach, których doświadczyłeś, stąd też jej nazwa. Jesteśmy ciekawi, czy masz swoją ulubioną opowieść?
Mam nadzieję, że ulubiona jeszcze przede mną. Na dzień dzisiejszy piosenka, która wywołuje u mnie najbardziej pozytywne emocje i wspomnienia, to „The Girl the Dog and Me”. Myślę, że nie muszę wyjaśniać o czym jest ten utwór, bo nazwa jest dość dosłowna.
Wszystkie teksty z albumu są stworzone przez Ciebie. Wolisz pisać w języku angielskim czy ojczystym? O którym z nich myślisz jako pierwszym, kiedy piszesz tekst?
Jeszcze kilka lat temu automatycznie myślałem w języku angielskim, ale już od kilku lat jestem w Polsce, więc naturalnie robię to w języku ojczystym. Co do pisania tekstów, to wolę pisać po angielsku, ale nie mam też problemu z tworzeniem po polsku.
Dostrzegam też zabawę słowem, ukrywanie znaczeń, co zmusza słuchacza do czegoś więcej niż „tylko” słuchania. Jaką ma dla Ciebie wartość warstwa tekstowa utworu?
Myślę, że ma największe znaczenie. Sam uważam siebie za tekściarza, a nie wokalistę. Dla mnie piosenka bez wartości przekazu i artystycznej formy lirycznej nie ma racji bytu. Bardzo mi miło, że zwróciłyście na to uwagę, na całej płycie jest dużo ukrytych znaczeń, postaci, czy metafor.

Jesteś człowiekiem wielu talentów. W Wielkiej Brytanii poza muzyką zajmowałeś się sztukami artystycznymi, rysunkiem, rzeźbą, grafiką. Prawdziwa artystyczna dusza. Była w Tobie zawsze?
Z tego, co pamiętam, to zawsze tworzyłem. Kiedyś jako dziecko robiłem komiksy. Zawsze uciekałem do własnych światów. Myślę, że w ten sposób radziłem sobie ze stresem i ciężką sytuacją. Dziś jestem uzależniony od tworzenia. Dzień bez działań kreatywnych jest dniem straconym. Niestety jestem tą jednostką, która nie potrafi się zrelaksować i musi ciągle się rozwijać. Ma to swoje plusy i minusy, nie mam problemu z weną, ale niesie to za sobą duże spustoszenie mentalne.
Twoje prace wystawiane były w wielu miejscach, między innymi w Opera Gallery oraz The Exhibicionist w Londynie. To niezwykle prestiżowe galerie. Czy wciąż tworzysz, a może muzyka pochłonęła Cię do reszty?
Cały czas tworzę, moje mieszkanie pęka w szwach od moich prac, ale czekam na odpowiedni moment by podzielić się ze światem moją twórczością. Ten czas zbliża się dużymi krokami.
Piszesz dużo o miłości, a jeden z utworów to osobisty list do ukochanej osoby. Nie bałeś się tak otworzyć? Mam na myśli odczucie słuchaczy, bo wiem, że takie emocje doceniane są najbardziej. Co z Twoimi bliskimi, czy nie martwiłeś się o ich reakcję?
Nie martwiłem się o reakcje bliskich, bo oni mnie znają i doskonale wiedzą, że w ten sposób wyrażam emocje. Potrzebuję tego, by opowiedzieć moją historię. To rodzaj terapii. Moja siostra, po przesłuchaniu „Stories” po raz pierwszy, popłakała się. Więc faktycznie ten projekt posiada dużą wartość emocjonalną. Te wspomnienia i emocje są prawdziwe, a prawda zawsze daje siłę.
W Twoich utworach można dostrzec inspirację folkiem i soft rockiem. Czy to właśnie taka muzyka towarzyszy Ci na co dzień? Czego słucha J.Wise prywatnie?
J.Wise słucha głównie rocka, ale na mojej playliście można znaleźć odmiany bluesa oraz rap. Raczej są to wykonawcy starszej daty. Z trochę młodszego pokolenia można u mnie usłyszeć Jacka White’a, Leona Brigdesa, Rival Sons, Michaela Kiwanukę oraz Gary’ego Clarka Jr. Zapraszam na moją playlistę na Spotify, myślę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie.
Mimo przywiązania do Wielkiej Brytanii, to właśnie w Californii zostawiłeś swoje serce. Zgaduję, że przez aktualną sytuację nie możesz jej odwiedzić, za czym najbardziej tęsknisz?
Za niebieskim niebem i bezproblemowym podejściem do życia.
W czasie pandemii mamy do czynienia z sytuacją polityczną, która nie napawa optymizmem. Dziś łatwiej utożsamić się z „Crying For Help” niż nastrojem w „Idealnym”. I choć mogłoby się wydawać, że to nie najlepsza pora na premierę, myślę, że Twój album może zadziałać jako idealne remedium. Czy uważasz, że muzyka może mieć znaczący wpływ na rzeczywistość?
Myślę, że może mieć chwilowy wpływ na rzeczywistość, bo, gdy wciskamy pauzę, wracamy do rzeczywistości. Mój album mocno wpisuje się w życie, są tam wzloty i upadki, ale mimo błędów i ciężaru nakłania do podnoszenia się i parcia naprzód. Jeżeli mój projekt skłoni kogoś do przemyśleń, bądź da mu siłę w danej chwili, to znaczy, że wykonałem dobrą pracę. Co do sytuacji politycznej, to jest ona tragiczna, rządzą nami socjopaci i idioci, więc nie mogło się to skończyć inaczej. Ostatnie skonsolidowanie się społeczeństwa napawa optymizmem, lecz mamy przeciwko sobie narzędzia władzy, więc musimy walczyć wspólnie o lepszą Polskę i Europę.