Tola Szlagowska to postać, która po raz pierwszy pojawia się w moich nastoletnich, muzycznych wspomnieniach. Przeboje wykonywane przez Blog 27, zespół którego to była wokalistką, zdobyły ogromną popularność, a właściwie każda znana mi osoba nuciła kiedyś "Hey Boy". Kiedy jej kariera poważnie się rozwijała, Tola postanowiła wyjechać do Stanów i tam została na kolejnych dziesięć lat, gdzie skończyła liceum i studia muzyczne. Kiedy wróciła do Polski ze swoim singlem "Atmosphere" mieliśmy przyjemność zamienić z artystką kilka słów.
Jesteś doskonałym przykładem artystki, która zrobiła karierę odwracając się od krytyki. Wróciłaś z dojrzałą i przemyślaną muzyczną koncepcją, która cieszy się bardzo dobrym odbiorem. Czy dążyłaś szczególnie do tej zmiany?
Przyznam, że “Atmosphere” nie było przemyślaną, zaplanowaną muzyczną koncepcją. Było mood boardem, impresją danej chwili, tym co mi się podoba oraz tekstem, który ma dla mnie znaczenie.
Muzyka, dzięki której większość może kojarzyć Tolę Szlagowską z przeszłości, to młodzieżowy pop oraz taneczne i energetyczne rytmy, jednak od zakończenia działalności Blog27 minęło już ponad 10 lat i sporo się zmieniło. Czy Twoja muzyczna przeszłość miała wpływ na aktualną twórczość? Czy ta ogromna popularność, którą cieszył się zespół, w jakimś stopniu pomogła Ci w dalszym rozwoju?
Tak. Nic się nie dzieje z niczego. Wszystko, co zrobiłam do tej pory, ma wpływ na to gdzie jestem teraz. A patrząc bardziej przyziemnie, dzięki pieniądzom zarobionym w blog27 mogłam pozwolić sobie na edukację w szkole amerykańskiej. Nauczyłam się myślec po angielsku, co pozwoliło mi z łatwością pisać teksty. Poza tym, międzynarodowy sukces bloga otworzył mi wiele drzwi za granicą.

Wiem, że cenisz Boba Dylana, Jamesa Blake’a, Fionę Apple - w jakim stopniu dorobek twórczy tych artystów wpłynął na Twoją wyobraźnię muzyczną?
W dużym stopniu, przede wszystkim zobaczyłam, że są ludzie, którzy mają podobną wrażliwość i spojrzenie na świat.
A polscy muzycy? Z kim chciałabyś usiąść w studiu i coś nagrać?
Z każdym kto się nie boi.
Singiel “Atmosphere” pomógł Ci stworzyć Tim Anderson, współpracujący wcześniej z takimi muzycznymi osobistościami jak Lykke Li, Banks czy Solange Knowles. Jak zetknęły się Wasze ścieżki?
Poznaliśmy się dzięki osobie, której spodobał się mój muzyczny ‚vibe’, umówił mnie na próbną sesję z Timem i od razu kliknęło.
Teledysk do piosenki „Atmosphere”, który zrealizowałaś w Los Angeles,
nawiązuje estetycznie do nowofalowego filmu Godarda „Masculin Feminin”.
Podszyte stylem retro, subtelne obrazy są olśniewające – skąd wzięła się
ta inspiracja?
Dziękuję. Inspiracją do klipu był french new wave, początkowo chciałam robić klip w Europie, ale się nie udało. Pustynia
wyszła przypadkiem.
Wnioskuję, że francuskie kino jest Twoim ulubionym?
Lubię je, bo często bywa niedopowiedziane, nie jest takie „kawa na ławę”
jak np. amerykańskie. Ja w ogóle nie oglądam zbyt wielu filmów, bo nie mogę patrzeć na przemoc. Zwłaszcza tą między ludźmi.

Kto odpowiada za reżyserię?
Za creative direction odpowiadałam ja, reżyserią zajął się Tao Ruspoli.
Śledząc ścieżkę Twojej kariery zastanawiamy się - czy nawiązania do narracji rodem z lat 60. traktujesz jako swój nowy, stały wizerunek czy bardziej jako przejściowy stan?
Ja nie mam wizerunku. Wszystko co robię jest szczere i prawdziwe dla danej chwili.
Patrząc na Twój wizerunek mam silne skojarzenia z belgijską piosenkarką Selah Sue. Ta tendencja jest również wyczuwalna w kontekście muzycznym - celowo dajesz widzom wskazówki, co lubisz prywatnie?
Lubię Selah Sue, ale myślę, że nasza muzyka się różni.
Czy jest jakiś konkretny moment, kiedy podejmujesz decyzję o skomponowaniu nowego utworu? Co napędza Cię do działania?
Ból i cierpienie.
Jak długo trwa praca nad piosenką?
Od 5 minut do 5 lat.
Słowa często są nośnikiem ogromnych emocji, a zapowiadana płyta „Subtitles” już w tytule zawiera odniesienie do tekstów i ich znaczeń. Dlaczego nadałaś nadchodzącemu krążkowi właśnie taki tytuł – zależało Ci na odniesieniu do sfery komunikacji za pomocą słów? Uważasz, że mają większą moc niż muzyka?
Dla mnie teksty zawsze były na pierwszym miejscu. Jeżeli chodzi o tytuł płyty, to czasami czuję, że potrzebuję subtitles żeby skomunikować się ze światem.
Ludzie często nie rozumieją moich zachowań lub emocji.

To widać również w odniesieniach na płycie, o których wspomniałaś wcześniej. Czy właśnie dlatego stworzyłaś także swój śpiewnik?
Tak, chciałam żeby każdy mógł sobie przeczytać tekst i w efekcie bardziej poczuć piosenkę.
W rozmowach podkreślasz, że praca nad „Subtitles” była i jest bardzo osobistą i długoletnią podróżą. Czujesz, że materiał który masz jest już gotowy?
Tak, cały materiał już od jakiegoś czasu jest gotowy. Borykam się z problemami na tle wydawniczym, a niektóre z piosenek nie mają jeszcze odpowiedniej produkcji, są na etapie demo.
Kiedyś stwierdziłaś, że utwory z Twojej płyty, które oddają Twój charakter najtrafniej to „Atmosphere” i „Subtitles”. W tym momencie dokonałabyś tego samego wyboru czy zdefiniowałabyś siebie poprzez inną piosenkę?
Serio tak powiedziałam? (uśmiech) Chyba na tym etapie nie czuję już potrzeby definiowania siebie poprzez piosenki. Przecież to się non stop zmienia.
W Lśnieniu lubimy pytać naszych rozmówców o czym marzą, zdradzisz nam w takim razie jakie jest Twoje największe marzenie?
Wewnętrzny spokój i siła.
Energia i minerały - to właśnie one są motywem przewodnim tego numeru, dlatego powiedz mi proszę czy masz swoje sprawdzone sposoby na utrzymanie pozytywnej aury zarówno wewnątrz, jak
i zewnątrz siebie?
Szczerość, rozwiązywanie problemów na bieżąco, nie zamiatanie pod
dywan. Zdrowe jedzenie i kwiaty
też pomagają (uśmiech).
Tolu, ostatnie pytanie - czy dostaniemy pudełko z zapałkami?
Pewnie!
Z Tolą Szlagowską rozmawiała Martyna Krzykacz